Aktualności
Serca zakute w kamieniu - św. Just
Będę święty
Moje serce jak lawa na wpół skamieniała
W połowie czerwona i gorąca
W połowie zimna i twarda
Moja dusza jak stary telewizor
W połowie biała
W połowie czarna
Moje usta jak wrota serca
W połowie błogosławią
W połowie przeklinają
Moje oczy jak okna duszy
W połowie patrzą z miłością
W połowie zwężają się z nienawiścią
Moje dłonie jak wykonawcy woli
Jedna przytula
Druga odpycha
Ale
Będę święty
P.S.
Uwaga!
Uczciwie ostrzegam - może lepiej nie czytaj tego tekstu. Zawsze możesz wtedy powiedzieć: „nie wiedziałem”/„nie wiedziałam”. Czasem może się okazać, że wiedza ciąży. Na ten przykład, gdyby Ewa i Adam nie chcieli wiedzieć, jak smakuje zakazany owoc, to teraz mielibyśmy dużo łatwiej. Jeśli jednak zdecydujesz się czytać dalej, zaczniesz wchodzić w posiadanie wiedzy, która po zgromadzeniu i zastosowaniu spowoduje, że do nieba wjedziesz taranem albo wspomniana wiedza obciąży cię tak bardzo, że pociągnie cię w zupełnie innym kierunku. Wybór należy do ciebie…
Czytasz - gratuluję decyzji. Ostatecznie przecież do odważnych świat należy, i jak czytamy w Piśmie, ludzie gwałtowni zdobywają królestwo niebieskie (por. Mt 11,12)
Św. Ignacy z Loyoli był żądnym uciech tego świata rycerzem. W 1521 r., jako obrońca Pampeluny, 20 maja odnosi rany nóg tak poważne, że kładą kres jego dalszym planom. Kiedy dochodził do siebie, jedyną jego rozrywką było przebieganie oczyma po stronach jedynej dostępnej tam książki, którą były żywoty świętych. Ta lektura okazała się dla niego pierwszym krokiem na drodze do świętości. W myśl przysłowia: „z kim przystajesz, takim się stajesz”, Ignacy - przystając ze świętymi, których spotkał na kartach żywotów - zapragnął takiej relacji z Bogiem, jaką mieli ci święci, zapragnął być święty.
Czyżbym dostrzegał w twoim wzroku konsternację? Co w końcu, zdajesz się pytać, ma przysłowiowy piernik do równie przysłowiowego wiatraka? Skąd tutaj wzmianka o czcigodnym skądinąd św. Ignacym? Słuszne jest twoje zdziwienie. Już śpieszę wyjaśnić, że nie o Ignacego tu chodzi, a wspomniane żywoty świętych, w których pochodzący z Loyoli rycerz się rozczytywał. Tutaj dochodzimy do sytuacji bardzo wyjątkowej, nieczęsto bowiem zdarza się, by zamiast przebiegać – jak wspomniany wcześniej Ignacy – wzrokiem po linijkach historii świętych zawartych w książce, można zupełnie fizycznie przechodzić od świętego do błogosławionego i odwrotnie. Tutaj nie tyle otwierasz książkę, by poczuć atmosferę świętości, by spotkać tych, którzy poprzedzili nas w drodze do domu Ojca, co dosłownie wchodzisz między nich. Możesz między nimi spacerować i w duchu prowadzić z nimi rozmowy. Chociaż symbolizują je z zewnątrz twarde, kamienne posągi, to biją w nich gorące serca, gotowe służyć pomocą w rozwiązywaniu prozaicznych codziennych zagwozdek, jak również – może przede wszystkim – pragnące pomóc nam w dotarciu do miejsca, w którym sami teraz przebywają.
Po północnej stronie szczepanowskiego sanktuarium, po przekroczeniu bramy, nad którą widnieje napis: Nie lękajcie się być świętymi, czekają na nas w panteonie święci i błogosławieni, pragnący zawrzeć z nami bliższą relację. Byśmy lepiej mogli poznać osoby świętych i błogosławionych, którzy na nas czekają, w następnych numerach Pasterza będę przybliżał kolejne postacie. Postaram się, by były to obrazy ludzi, którzy w bliźnich odnajdywali Boga, a nie piękne, ale zimne i twarde posągi „skazanych na świętość”.
Zacznijmy jednak już dzisiaj, od... początku. Gdy przejdziemy przez wspomnianą wyżej bramę i skierujemy nasze kroki w prawo, naszym oczom ukaże się szpaler postaci, z których pierwszą jest wizerunek św. Justa. Tajemnicza postać, stojąca na cokole, zdaje się skrywać wiele sekretów. Z wieloma pytaniami w sercu zbliżam się do postaci zdającej się patrzeć na mnie z podwyższenia. Nagle rozpoczyna się komunikacja, ale nie taka zwyczajna, komunikacja niewerbalna, na poziomie serc. Serce św. Justa i moje, serce człowieka, który przyszedł, by obcować ze świętością utrwaloną w kamieniu, i dlatego wymagającą nawiązania bliższego kontaktu. Na moje liczne pytania w sercu słyszę łagodny, spokojny głos Świętego. Posłuchajmy więc, co powiedział, czym się chciał podzielić.
Jestem przybyłym z Nitry kamedułą. Widzisz, przyciskam do piersi grubą księgę. To egzemplarz Biblii - księgi, w której zapisana jest Miłość. To właśnie Miłość przenika całą historię i pozwoliła mi przybyć do tej szczepanowskiej ziemi z zamierzchłej przeszłości. Byłem uczniem Andrzeja Świerada, a utrzymywałem kontakt również ze św. Benedyktem, jego uczniem, i św. Urbanem z Iwkowej. Jak więc słusznie się domyślasz, okres mojej pracy na pożytek człowieka i chwałę Boga przypada na przełom X i XI wieku. Chociaż żyłem w pustelni, to jednak nie stroniłem od ludzi. Świadczyłem im w miarę możliwości wydatną pomoc w życiu doczesnym, jak również dbałem o ich rozwój duchowy, przybliżając postać i naukę Jezusa Chrystusa. Swoją miejscówkę miałem na jednym ze wzgórz w Tęgoborzy, skąd starałem się być aktywnym szafarzem miłości. Śmierć, która mnie spotkała pod koniec pierwszej dekady XI wieku, nie była kresem mojej pracy dla ludzi wędrujących jeszcze po ziemskim padole. Zapis jednej z moich akcji przetrwał do dzisiaj i opowiada o sposobie, w jaki wybawiłem z opresji zakliczyńską rodzinę, wracającą od grobu błogosławionej - teraz już świętej - Kingi ze Starego Sącza. Opieka nad pielgrzymami była i jest moim ulubionym zajęciem, stąd tutaj, w panteonie, stoję jako pierwszy, by z radością witać zdrożonych podróżą pielgrzymów, chcących pokłonić się miejscowemu świętemu biskupowi.
Tak święty Just zakończył opowieść, kierując swoją uwagę na kolejnych nowoprzybyłych pielgrzymów. W ten sposób kończymy też naszą pierwszą wizytę w szczepanowskim panteonie. Zapraszam na kolejne spotkania ze świętymi.
Piotr Sarlej
Foto 1: Figura św. Justa w Panteonie Świętych i Błogosławionych Diecezji Tarnowskiej w Szczepanowie.
Foto 2: Kościół pw. Narodzenia NMP na przełęczy (Górze) Just w Tęgoborzu, II poł. XVII w.